„Pokochał Warszawę, oddał jej siły i życie”. 71 lat temu Prymas Wyszyński odbył ingres do prokatedry warszawskiej
Prymas Wyszyński wyruszył z Gniezna do Warszawy w przeddzień ingresu. W drodze zatrzymał się m.in. w Sochaczewie, Niepokalanowie, Błoniu i Ożarowie, a na wszystkich tych postojach – jak pisze – czekały na niego gromady ludzi. Natomiast, gdy dotarł przed kościół akademicki św. Anny tłum młodzieży otoczył go “bez reszty”.
Trudno było dotrzeć do wnętrza świątyni, by przywitać się z przedstawicielami kapituły – wspomina Wyszyński.
Gdy wszyscy dotarli do kaplicy św. Ładysława abp Wyszyński przebrał się w strój pontyfikalny. Zabrakło mitry, dlatego ingres do stolicy rozpoczął w czerwonym birecie.
Pochód posuwał się przez Krakowskie Przedmieście do prokatedry. Szliśmy krok za krokiem, wśród morza głów ludzkich, tłumów młodzieży i dziatwy. Zwalone kamienice pokryte były ludźmi. Poważnie lękałem się wypadku. Zewsząd podnosiły się okrzyki. Gruzy i zwaliska ożyły, kamienie wołały. (…) W wielkim tłoku dotarliśmy do prokatedry.
Wejście do kościoła okazało się wręcz niemożliwe, dlatego procesja przez długi czas – jak wspomina – stała na zewnątrz, „czekając aż zapanuje jakiś ład”. I mogłaby tak czekać pewnie przez wiele godzin, gdyby nie pomoc młodzieży akademickiej, która umożliwiła wejście do świątyni.
I tutaj pełno, chociaż wejście było za biletami.
Przemówienie powitalne wygłosił bp Choromański. Następnie abp Wyszyński przyjął hołd kapituły metropolitalnej warszawskiej i wiernych oraz życzenia od przedstawicieli – jak przypuszczał – dalszej rodziny.
Sióstr swoich nie widziałem, pozostały gdzieś w tłumie. Wiedzą dobrze, że wypadnie im i nadal być pokornymi i nieznanymi, jak były przez całe życie.
Uroczystość zakończyła się krótkim przemówieniem Prymasa, który już „odczuwał zmęczenie dnia całego i tylu mów wygłoszonych w drodze”. Wyjście z prokatedry – jak pisze – okazało się jeszcze trudniejsze. Po krótkim przyjęciu w seminarium oraz spotkaniu z duchowieństwem abp Wyszyński odjechał do rezydencji prymasowskiej, która wówczas mieściła się przy ul. Narbutta.
Od dziś zaczyna się moja droga przez Warszawę. Znam ją dobrze, jestem z nią związany tak blisko, chociaż nigdy się nie entuzjazmowałem. Może najbardziej była mi bliska, gdy broczyła krwią w powstaniu, gdy patrzyłem z Izabelina na dymy ofiarne wielkiego ołtarza całopalenia. (…) Dzisiaj muszę pokochać Warszawę i oddać jej swe siły i życie.
kh/archwwa.pl