Droga Krzyżowa małych kroków

Rozważania Warszawskiej Drogi Krzyżowej przygotowane przez Aleksandrę Senderską-Zając i Marka Zająca

W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

Wielki Piątek. Po raz dwudziesty pierwszy idziemy ulicami Warszawy, wspominając mękę, śmierć i złożenie do grobu Jezusa z Nazaretu.

Czasem mamy poczucie, że Droga Krzyżowa nas przytłacza. Przytłacza ogromem cierpienia naszego Pana; przytłacza znaczeniem, jakie odegrała w historii zbawienia; wreszcie – przytłacza ciężarem naszych grzechów, bo rozważając czternaście kolejnych stacji zwykle przeprowadzamy bolesny rachunek sumienia.

I słusznie to nas przerasta. Ale zapominamy przy tym, że Droga Krzyżowa – jak każda droga – składa się z tysięcy małych kroków, począwszy od pierwszego po ostatni. Tak jak nasze życie składa się z milionów zwykłych chwil, z milionów codziennych wyborów.

Dlatego tym razem w drodze z Jezusem na Golgotę niech przyświecają nam Jego słowa: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (Łk 16, 10). A obok okazji do skruchy, żalu i pokuty – niech każda ze stacji będzie też inspiracją dla małych kroków, które złożą się w wielką historię naszego ocalenia i zbawienia.

STACJA I: Jezus na śmierć skazany

Piłat, chcąc uwolnić Jezusa, ponownie przemówił do nich. Lecz oni wołali: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”. Zapytał ich po raz trzeci: „Cóż on złego uczynił? Nie znalazłem w Nim nic zasługującego na śmierć. Każę Go więc wychłostać i uwolnię”. Lecz oni nalegali  z wielkim wrzaskiem, domagając się, aby Go ukrzyżowano; i wzmagały się ich krzyki. (Łk 23, 20-23)

Ten, który szedł przez życie, czyniąc wyłącznie dobro – teraz idzie na śmierć; skazany za przestępstwa, których nie popełnił.

Łatwo jest wydawać wyroki. Osądzać, kto jest, a kto nie jest dobrym katolikiem, Polakiem, patriotą, księdzem, mężem, żoną, rodzicem, szefem, pracownikiem… Kto jest dobrym, a kto złym człowiekiem. Jesteśmy przekonani, że każdego potrafimy prześwietlić i ocenić. A nasze samopoczucie jest tym lepsze, im surowszy wydamy osąd. Dla siebie oczekujemy miłosierdzia, dla innych – sprawiedliwości, nawet jeżeli bywa ślepa.

Patrząc na życie publiczne w Polsce, zamiast dialogu słyszymy głównie zarzuty, odsądzanie się od czci i wiary. Zdarza się to także w Kościele. Nawet w rodzinie, która powinna być ostoją zrozumienia i bezpieczeństwa – nieraz koncentrujemy się na wzajemnych żalach i oskarżeniach. Rozmowę zaczynamy od wyrzutów, a nie od tego, co najważniejsze: „Kocham Cię i zależy mi na Tobie”.

Jezu na śmierć skazany, prosimy Cię, abyśmy pamiętali o Twoich słowach: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”

 

STACJA II: Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota (J 19, 16-17)

Mówiąc o wzięciu krzyża, z reguły mamy na myśli dobrowolne przyjęcie cierpienia. Ale przecież cierpienie jest tylko środkiem, a nie celem; nie jest wartością samą w sobie. Wziąć krzyż oznacza przede wszystkim: wziąć odpowiedzialność.

Kto naprawdę kocha, ten poczuwa się do odpowiedzialności za tych, który kocha. Mąż za żonę, żona za męża. Rodzice za dzieci, dzieci za rodziców. Dziakowie za wnuki, wnuki za dziadków. Przyjaciel za przyjaciela, sąsiad za sąsiada. Ksiądz za wiernych, wierni za księdza. Bliźni za bliźniego.

Brać odpowiedzialność to pytać męża, dlaczego do domu wraca smutny. To wstać rano, żeby dzieciom przygotować śniadanie przed wyjściem do szkoły. Zadzwonić do przyjaciela, z którym dawno nie miałeś kontaktu. Podejść do człowieka leżącego na ulicy i zobaczyć, co się z nim dzieje.

Jezu biorący krzyż na swe ramiona, prosimy Cię o siłę i odwagę, żeby brać odpowiedzialność za siebie i innych

 

STACJA III. Pan Jezus upada po raz pierwszy

Ledwie Jezus wziął krzyż, a już upadł. Tłum szydzi; mało kto wierzy, że skazaniec o własnych siłach dotrze na Golgotę. Ale Jezus podnosi się i idzie. Wie, że dla mnie i dla Ciebie musi wytrwać do końca; musi dotrzeć do celu.

Nasze wysiłki często kończą się już na pierwszym upadku. Jedno raniące słowo, a my przez lata nie odzywamy się do własnych rodziców, dzieci, krewnych; nawet w święta. Zwykły małżeński kłopot, a my od razu zaczynamy się zastanawiać, czy ten związek ma sens. Jedno nieporozumienie, o kilka wypowiedzianych zdań za dużo – i zrywamy długoletnią przyjaźń. Nieudana spowiedź czy głupie kazanie, a my już zarzekamy się, że do kościoła poszliśmy po raz ostatni.

Jezu upadający po raz pierwszy, prosimy Cię, abyśmy mimo upadków i słabości – naszych bądź cudzych – szli wytrwale za Tobą

 

STACJA IV: Jezus spotyka swoją Matkę

Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja” (J 19, 26-27)

Żadna z Ewangelii nie przedstawia sceny spotkania Matki z Jezusem idącym na Golgotę; ewangeliści piszą wyłącznie o Maryi, która stoi pod krzyżem. Ale nie mamy wątpliwości, że Ona musiała być z Nim od początku. Matka zawsze chce być blisko. Bo Miłość to bliskość.

My też powinniśmy być blisko. Naszych starzejących się, chorych, umierających rodziców. Dzieci, które z trudem wchodzą w dorosłość. Przyjaciół, którym nie starcza na spłacanie kredytów, na utrzymanie rodziny. Albo tych, w których związkach źle się dzieje. Blisko tych, co giną na Ukrainie, w Syrii, w Iraku, w Afryce.

Nie wygramy z nieuchronną śmiercią; nie każdego wyciągniemy z dołka; nie uratujemy wielu małżeństw, choćbyśmy nawet bardzo się starali; nie powstrzymamy wszystkich zbrodni. Ale być blisko to już naprawdę wiele.

Jezu spotykający swą Matkę, prosimy Cię – naucz nas być blisko

 

STACKA V: Szymon Cyrenejczyk pomaga nieść krzyż Jezusowi

I przymusili niejakiego Szymona z Cyreny, ojca Aleksandra i Rufusa, który wracając z pola właśnie przechodził, żeby niósł krzyż Jego (Mk 15, 21)

Szymon nie rwał się do pomocy. Wracał zmęczony po ciężkim dniu pracy na polu, spieszył się do żony i dzieci, by świętować Paschę. Cóż jednak było robić, mus to mus… Ale jego czyn, choć wymuszony, przyniósł owoc stukrotny. Szymon przeszedł do historii, a jego synowie mieli należeć do gminy pierwszych chrześcijan w Rzymie.

Często miłość i miłosierdzie sprowadzamy wyłącznie do uczuć i motywacji. Gdy uczucia stygną, a szlachetnych pobudek brak – porzucamy myśl o praktykowaniu miłości i miłosierdzia. Sądzimy, że byłoby to nieszczere, a więc bezwartościowe.

Ale to nie prawda. Miłość i miłosierdzie to także nieugięta wola, poczucie obowiązku, czasem wręcz przymus. Jesteśmy tylko ludźmi – nie oczekujmy, że przez całe życie będziemy równie zauroczeni ukochaną, niczym na pierwszym spotkaniu; że każdego dnia będziemy się modlić z jednakowym zapałem; że nie przyjdą dni, gdy ze zmęczenia będziemy mieć dość nawet własnych dzieci. Ale to jeszcze nie powód, aby rezygnować z modlitwy czy troski o innych; rezygnować z tego, co jest naszym powołaniem.

Jezu, któremu Szymon Cyrenejczyk pomógł dźwigać krzyż, prosimy Cię, abyśmy nie marnowali okazji do czynienia dobra, nawet z poczucia obowiązku      

 

STACJA VI: Weronika ociera twarz Jezusowi

To kolejna scena nieopisana w Ewangelii. Ale jakże prawdziwa! Zapewne w tłumie gapiów byli tacy, którym Jezusa było autentycznie żal. Paraliżowały ich jednak strach i poczucie bezradności. Myśleli: „Temu Człowiekowi nikt i nic już nie pomoże. Tylko narażę się na baty albo i co gorszego”.

My też często się tak usprawiedliwiamy. Nic nie mogę. Nic nie zmienię. Ale Weronika pokazuje, że to tania wymówka albo podszept Złego. Zawsze można coś zrobić. Podać szklankę wody. Ustąpić miejsca w tramwaju. Uśmiechnąć się, zamiast zmierzyć wzrokiem. Otrzeć umierającemu twarz.

Marka Edelmana, przywódcę Powstania w warszawskim getcie, pytano, dlaczego poszli walczyć, skoro wiedzieli, że i tak poniosą klęskę. Edelman odpowiedział: „Nie marudź. Lepiej jest coś robić, niż nic nie robić”.

Jezu, któremu Weronika otarła twarz, prosimy Cię – daj nam uwierzyć, że lepiej jest coś robić, niż nic nie robić

 

STACJA VII. Pan Jezus upada po raz drugi

Już się zdawało, że ostatkiem sił dotrze na szczyt Golgoty, ale znowu opadł z sił. Wycierpiał już tak wiele, że miał prawo prosić Ojca o zmiłowanie. O szybką śmierć, zanim oprawca przybije Jego ręce i nogi do krzyża. Ale Jezus wolał wstać i iść. Nie zastanawiał się, czy to, co Go spotkało – jest sprawiedliwe, czy nie. Po prostu szedł, upadał, podnosił się i znowu szedł.

Dlaczego jedni mogliby mieć dzieci, ale mieć ich nie chcą – podczas gdy inni o dzieciach marzą, ale zmagają się z bezpłodnością lub raz po raz przeżywają traumę kolejnych poronień? Dlaczego jedni żyją w kochających rodzinach, a inni od maleńkości są poniżani i bici? Dlaczego jedni cieszą się zdrowiem, a inni miesiącami muszą znosić potworny ból? Dlaczego jedni spotykają miłość na całe życie, a drudzy nieustannie szukają, ale wciąż się zawodzą?

Gdzie tu jest sprawiedliwość? Nie wiem. Ale upaść pod ciężarem cierpienia i niepowodzeń i powiedzieć, że to już koniec? To na pewno nie jest rozwiązanie.

Jezu, upadający po raz drugi, prosimy Cię, abyś podnosił nas, gdy sami wstać już nie możemy

 

STACJA VIII. Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty

Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! (Łk 23, 28)

To jest ta stacja, gdy Jezus bezpośrednio zwraca się do każdego z nas, idących z dzisiejszą procesją. To my jesteśmy tą grupą kobiet, użalających się nad nieszczęsnym Skazańcem. Ale Jezus każdemu z nas patrzy prosto w oczy i mówi: „Ja nie potrzebuję Twoich łez. To Tobie czegoś potrzeba”.

O tak wiele troszczymy się dla siebie i innych. O zdrowie. Dach nad głową. Jedzenie, ubranie. Troszczymy się o jak najlepsze wykształcenie dla naszych dzieci. O spokojną starość dla rodziców. Czasem złożymy datek, nawet hojny, na dom dziecka czy studnie w Afryce. I bardzo dobrze, że to robimy. Że umiemy być wrażliwi.

Czy jednak o naszych bliskich, krewnych, przyjaciołach, znajomych, o bliźnich – myślimy w kategoriach ich zbawienia? Czy głośno powiedzielibyśmy, że chcemy, aby nasz mąż, żona, ojciec, matka, syn, córka, siostra, brat, przyjaciel, sąsiad, przypadkiem spotkany nieznajomy – byli święci?

Jezu, pocieszający płaczące niewiasty, prosimy Cię – spraw, abyśmy nie wstydzili się tego, że powołałeś nas do świętości   

 

STACJA IX: Pan Jezus upada po raz trzeci

Jest już tak blisko, ale znowu upada. Jezus widocznie słabnie; od poprzedniego upadku upłynęło niewiele czasu. Ale On znowu się dźwiga i idzie. Po co? Żeby dotrzeć na przeklętą Golgotę i wydać się na jeszcze boleśniejszą mękę?

Podniósł się nie tylko po to, żeby dopełnić ofiary, przez którą nas zbawił. Pokazał też, że my sami nigdy nie powinniśmy się poddawać, jeżeli cel jest godny najwyższego wysiłku i poświęcenia. Bo dla Boga nie jest ważne, ile razy upadamy. Dla Boga liczy się tylko jedna statystyka: ile razy się podnosimy.

Kiedyś ks. Józef Tischner głosił rekolekcje dla poszukujących. Powiedział im: „Zastanawiacie, czy wierzyć w Boga. A ja zapytam: co sami zrobiliście, aby Bóg uwierzył w was?”.

Jezu, upadający po raz trzeci, prosimy Cię – obudź w nas nadzieję, która zawsze pozwala się podnieść

 

STACJA X: Pan Jezus z szatobnażony

Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę (J 19, 23)

Często wręcz z lubością obnażamy innych. Jesteśmy głęboko przekonani, że jako jedyni znamy prawdę o naszych bliskich, sąsiadach, współpracownikach, politykach, celebrytach….

Nieraz w kłótniach, doskonale znając słabości bliskich nam ludzi, mówimy coś takiego, o czym wiemy, że trafić musi w najczulszy punkt. Taki zarzut, oskarżenie wypowiadamy z rozmysłem, z zimną krwią, precyzyjnie dobierając słowa. Wyłącznie po to, aby zabolało. I może nawet mamy rację, może nawet nasza krytyka jest słuszna. Ale co z tego? Prawda bez miłości przypomina obnażanie Jezusa ku uciesze motłochu.

Jezu z szat obnażony, prosimy Cię – pokaż nam, jak mówić prawdę z miłością

 

STACJA XI: Pan Jezus do krzyża przybity

Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa (J 19, 18)

Straszna jest śmierć krzyżowa. Ból rozrywa przebite ręce i nogi. Ostatnim wysiłkiem omdlałych mięśni skazaniec usiłuje podnosić się ku górze, bo w przeciwnym razie zaczyna się dusić. Krew, cieknąc spod cierni, klei się do powiek. Męki dopełnia straszliwe pragnienie.

A jednak Jezus nie zasklepia się we własnym cierpieniu, na krzyżu wciąż myśli tylko o innych. Zanim umrze, zatroszczy się o los Matki i umiłowanego ucznia Jana. Dostrzeże iskrę nawrócenia w ukrzyżowanym Łotrze – i chociaż każde słowo oznacza morderczy wysiłek – pocieszy skazańca, że jeszcze dziś razem będą w raju. A tuż przed śmiercią głośno będzie błagał Ojca o wybaczenie dla oprawców.

A my? Zamiast własną złość, opryskliwość, brak wrażliwości i czasu dla innych tłumaczyć stresem, zmęczeniem, obowiązkami w pracy, kłopotami w domu, nadmiarem własnego cierpienia – powinniśmy zawsze mieć oczy, uszy i serca otwarte.

Jezu do krzyża przybity, prosimy Cię, aby zmęczenie i cierpienie nigdy nie uczyniły nas obojętnymi i zgorzkniałymi

 

STACJA XII. Pan Jezus na krzyżu umiera

Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha (Łk 23, 46)

Stało się. Może byli tacy, którzy do końca wierzyli, że Ojciec nie pozwoli Synowi umrzeć. Że z nieba zstąpią anielskie zastępy, a Jezus – czyż sam nie rozmnożył chlebów i ryb, nie uciszył burzy i nie wskrzesił Łazarza – zejdzie z krzyża i zacznie królować nad Izraelem i całym światem, jak na Mesjasza przystało? Ale nic takiego się nie wydarzyło. Zwiesił głowę i umarł.

Tyle razy modlimy się o coś ważnego, pięknego, dobrego. Ale cud się nie zdarza. Nasza matka, ojciec, małe dziecko – umierają. Lekarz przynosi wyniki badań i mówi, że cierpimy na nieuleczalną chorobę. Nie zdajemy najważniejszego egzaminu. Tracimy pracę. Po kilkunastu latach, mimo naszych błagań, mąż bądź żona odchodzi.

Czy to naprawdę koniec? Czy nasza wiara uczy, że wszystko kończy się na krzyżu?

Jezu umierający na krzyżu, prosimy Cię – pokaż nam, że krzyż i śmierć nie muszą być końcem, ale początkiem

 

STACJA XIII. Pan Jezus zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki

Ponieważ był to dzień Przygotowania, aby zatem ciała nie pozostawały na krzyżu w szabat – ów bowiem dzień szabatu był wielkim świętem – Żydzi prosili Piłata, aby ukrzyżowanym połamano golenie i usunięto ich ciała (J 19, 31)

Nie pozostaje już nic innego, jak zdjąć ciało z krzyża. Maryja bierze Syna w ramiona. Jak wtedy w Betlejem, gdy tuliła małego Jezusa. Dla Matki to nie martwe ciało, ale ukochane dziecko.

W każdą niedzielę powtarzamy w Credo, że wierzymy w świętych obcowanie. Jesteśmy rodziną i Kościołem pielgrzymującymi w przestrzeni i czasie. Śmierć nie potrafi oderwać nas od tych, którzy nas poprzedzili; z których zostaliśmy zrodzeni bądź sami ich zrodziliśmy; którzy nas ukształtowali i przekazali nam wiarę.

Dlatego kochać warto nie tylko żywych, ale i umarłych. Pielęgnować wspomnienia o dziadkach, rodzicach, dzieciach, rodzeństwie, krewnych, przyjaciołach, nauczycielach, wychowawcach i księżach. Modlić za tych, co przeszli do wieczności. Odwiedzać ich groby. Wierzyć, że i oni o nas nie zapomnieli; kochają nas i wspierają. A nawet jeżeli przed ich śmiercią nie wszystko udało się naprawić i wyjaśnić; nie zdążyliśmy komuś przebaczyć bądź sami prosić o przebaczenie – Ewangelia uczy, że na dobro i pojednanie zawsze jest czas.

Jezu zdjęty z krzyża i złożony w ramiona Matki, prosimy Cię o wiarę i miłość, które przekraczają próg śmierci

 

STACJA XIV. Pan Jezus w grobie złożony

Zabrali więc ciało Jezusa i obwiązali je w płótna razem z wonnościami, stosownie do żydowskiego sposobu grzebania. A na miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród, w ogrodzie zaś nowy grób, w którym jeszcze nie złożono nikogo (J 19, 40-41)

Dziś jest dzień pokuty. Wiem, że to za sprawą moich grzechów Jezus został upokorzony, ubiczowany i skazany na śmierć; dźwigał krzyż, trzy razy upadał; został odarty z szat i przybity do krzyża, na którym umarł. To za sprawą moich grzechów na to wszystko patrzeć musiała Jego Matka.

Wiem, kiedy i czym zgrzeszyłem. I co teraz?

Teraz wszystkie grzechy trzeba złożyć do Jego grobu. Zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek, by zasunąć wejście wielkim kamieniem. I szczerze ufać Jego miłosierdziu, które nieskończenie przerasta wszelkie popełnione przeze mnie zło. Bo tylko Jezus potrafi mrok mojego grzechu zamienić w blask mojego Zmartwychwstania.

Jezu w grobie złożony – ufam Tobie! Ufam Tobie! Ufam Tobie!

 

 

Fot. Wojciech Łączyński