„Umierałem razem z Chrystusem”. Ks. Paweł Komar przezwyciężył COVID-19
Wszystko, co go spotkało, niezwykle nałożyło się w czasie na Triduum Paschalne i Wielkanoc. Cały ten czas, gdy Kościół przeżywał umęczenie i śmierć swojego Zbawiciela, on, Paweł, Chrystusowy kapłan, przebywał jakby w otchłani – czarnej dziurze śpiączki farmakologicznej, w którą wprowadzili go walczący z jego krytyczną niewydolnością oddechową lekarze.
– Podłączony do respiratora, pozbawiony świadomości, razem z Chrystusem przeszedłem Jego mękę i śmierć. I to On nie pozwolił mi całkiem umrzeć, wysłuchał tysięcy modlitw, zanoszonych w mojej intencji, których ja – w tej mojej otchłani – nie byłem zupełnie świadom – mówi dziś ks. Paweł.
Jego historia zaczyna się ok. 2 tygodnie przed Świętami, kiedy po powrocie z nocnego biegania, które regularnie trenuje, ks. Paweł odczuł pierwsze objawy anginowe: ból gardła, gorączkę. Lekarz przepisał mu antybiotyki, ale nie przynosiły żadnej poprawy, jedynie stan się pogarszał, bo zaczęły pojawiać się trudności z oddychaniem. Nie wyjeżdżał wcześniej za granicę ani z parafii. Pełnił po prostu posługę duszpasterską: odprawiał Msze św., udzielał Komunii, spowiadał, pracował w kancelarii. Prawdopodobnie więc właśnie wtedy się zaraził. Jego parafia leży przecież w “polskim Wuhan”, jak dziś już nazywa się Grójecczyznę.
Do szpitala trafił w Wielką Środę. Było z nim już naprawdę źle: gorączka, duszności, osłabienie. Ponieważ karetka, po która zadzwonili, zapowiedziała przyjazd dopiero po kilku godzinach, proboszcz zdecydował się zawieźć księdza do szpitala osobiście. I pojechał prosto do Warszawy, do Wojewódzkiego Szpitala Zakaźnego na Woli.
Już wtedy rodzina, parafia, przyjaciele i ich znajomi szturmowali Niebo z jedną prośbą: aby ks. Paweł z tego wyszedł.
Po wstępnych badaniach w namiotach przed szpitalem określono jego stan jako ciężki, przeprowadzono testy na koronawirusa i umieszczono w izolatce. W nocy zadzwonił lekarz prowadzący z wynikiem: ma pan COVID-19 i ciężkie zapalenie płuc. Wkrótce potem nadeszła następna wiadomość: księdza stan jest tak zły, że musimy wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną, by łatwiej pokonać niewydolność oddechową. To wtedy zaczęła się jego “czarna dziura”, w której ani nie śnił, ani z niczego nie zdawał sobie sprawy. Ani z tego, że lekarze wszelkimi siłami walczą o jego życie; ani z tego, że kard. Kazimierz Nycz – jego biskup – odprawiał w jego intencji Mszę Krzyżma w prawie pustej katedrze; ani z tego, że na kolanach o jego życie błagały tysiące osób, w tym misjonarze w Afryce czy Polacy w USA; ani z tego, że jego rodzice odmawiają teraz koronkę za koronką, różaniec za różańcem i wspólnie z całą rodziną walczą, aby ten ich syn przeżył, bo wcześniej stracili już jego brata.
Przełom nastąpił w Poniedziałek Wielkanocny. Lekarz powiadomił rodziców: jest z nim kontakt. Ks. Paweł jeszcze tego nie pamięta, ale pamięta, że gdy się obudził nie miał świadomości niczego. Poza tym, że został ocalony. Że Pan Bóg jeszcze zdecydował się go nie zabierać, że pewnie ma jakiś plan, “który będę musiał uważnie odkryć, aby pójść tą wyznaczoną przez Niego na nowo drogą”.
Czuję, jakbym został ponownie przywrócony z Chrystusem do życia. Że On pozwolił mi – swojemu kapłanowi – przejść z Nim mękę i zanurzyć się w umieranie. Jak pisze św. Paweł “nikt z nas nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie, i w życiu i w śmierci należymy do Pana” – mówi teraz ks. Paweł.
Obserwuje, że podobnie przeżyła to też jego rodzina, która przez to ciężkie doświadczenie mocniej przylgnęła do Pana Boga. – Wcześniej to się właściwie nie zdarzało, ale teraz, gdy już byłem przytomny i w izolacji, dzwonili do mnie często aby się wspólnie przez telefon pomodlić – mówi.
Przeżywa też ten czas jako okazję większego zawierzenia Bożej Opatrzności. – Kilka miesięcy temu nadchodząca Wielkanoc kojarzyła się w rodzinie przede wszystkim ze ślubem mojej siostry, który miał odbyć się 1 maja i który miałem błogosławić. Ten czas stał się jednak polem walki o moje życie, a siostra ślub przełożyła. Zobaczyliśmy, że w tym wszystkim Pan Bóg troszczy się o nas jak o dzieci, poważnie podchodzi do naszych modlitw, wysłuchuje ich. Pokazuje też, że wszelkie nasze ludzkie plany mogą być zawodne.
Na koniec zostaje więc wdzięczność Panu Bogu. – I lekarzom wraz z pielęgniarkami – dodaje ks. Paweł. “Byli moimi Aniołami Stróżami”.
Anna Druś/Stacja7
Więcej >> https://stacja7.pl/