Homilia bp. Jana Kopca. Msza św. podczas XV Święta Dziękczynienia

EMBARGO do czasu wygłoszenia

Niech będzie uwielbiony Bóg w swoich Świętych

Msza św. dziękczynna za beatyfikację Prymasa Tysiąclecia i M. Róży Czackiej
Warszawa, Świątynia Opatrzności Bożej – 5 VI 2022 r.

 

Eminencjo…
W tej chwili pełnej wdzięcznej zadumy, dajemy się pociągnąć Duchowi Świętemu, który nas w życiu prowadzi. Jak zapewnia Apostoł Narodów, św. Paweł, nie otrzymaliśmy ducha niewoli, by się znowu pogrążyć w bojaźni, lecz otrzymaliśmy ducha przybrania za synów, w którym możemy wołać: Abba, Ojcze (por. Rz 8,15-16). Posłuszni takiemu zapewnieniu, umacniamy się przykładami tych, którzy poddali się całkowicie Duchowi Świętemu. Dziś więc otaczamy świetlane Postaci naszej Ojczyzny i Kościoła w niej posługującego. Wszyscy bez wyjątku dajemy się ponieść wewnętrznemu poruszeniu, zapraszającemu nas do wychwalania Bożej Opatrzności za okazaną Kościołowi Świętemu przychylność. Nawet to święte miejsce, w którym się znajdujemy, uskrzydla nas, by wzmocnić potrzebę pokornego posłuszeństwa wobec Boga, za Jego niezliczone łaski nam i wszystkim w dziejach Rodakom wyświadczone. Ta świątynia, wzniesiona determinacją szlachetnych dusz od inauguracji budowy w patetycznym uniesieniu Konstytucji 3 Maja 1791 roku i woli obrony niepodległości kraju, może być lustrzanym odbiciem trwania na posterunku wiary. Świątynia Bożej Opatrzności nosi w sobie formę stygmatu dla przynaglenia w dziękczynieniu, które ma być nie tylko formułowane w podzięce za wielkie dzieła Boże, ale nade wszystko ma stanowić wyraźny punkt na mapie naszej determinacji w służbie Ojczyzny. Długa droga prowadząca do jej wzniesienia jest poniekąd potwierdzeniem stanu ducha całego narodu, który potrzebuje czasu dojrzewania, by szczytne cele osiągnąć.

Umiłowani!

W zamyśleniu się nad spełnieniem się tej szczytnej myśli spoglądamy na charyzmatyczne bogactwo ducha Prymasa Tysiąclecia. Dochodził do heroizmu swego posługiwania niełatwą drogą. Mimo bogactwa historiografii, dotyczącej Jego Osoby i dzieła, nieustannie przynagla nas dążenie dotarcia do jednoznacznie zrozumianej ostatecznej racji, tłumaczącej wyjątkową drogę dziejową tego tytana ducha. Punktem wyjścia w tym zadaniu jest przekonanie, jakie jeden z uczonych sformułował bezpośrednio po przejściu Prymasa Tysiąclecia do życia wiecznego: „Skąd u tego człowieka, wyrosłego z pozornie małej podlaskiej organistówki, a ponadto pół sieroty i chorowitego, otoczonego tradycją na poły litewską i poniekąd unicką, żyjącego w legendzie carskich prześladowań i narodzin odradzającego się państwa – zrodził się geniusz pasterza, polityka i społecznika?” [J. Zbudniewek OSPPE, Kardynał Stefan Wyszyński – prymas i mąż stanu, Warszawa 2001, s. 22-23]. Już przywołane ramy czasu i środowiska z którego wyszedł wiele tłumaczą, ale dla nas niezaprzeczalnym źródłem wyjątkowej siły ducha była zakotwiczona w Nim autentyczna wiara, na której przyszły prymas budował fundament swojej egzystencji i aktywnego działania, czyli ufna i ustawicznie pogłębiana wiara w Boga-Stwórcę, kierującego losami świata, ale i pojedynczego człowieka, Boga – wchodzącego w przymierze z człowiekiem, obdarzającego go przyjaźnią i nigdy mu nie odmawiającego tego zaufania, nawet w sytuacjach człowieczej niedojrzałości i niewierności. To dlatego tyle było prostoty i zawierzenia w jego życiu, od miłości matczynej, bardzo krótkiej, którą następnie wyraźnie oparł na maryjnym fiat. Zaś ukochanie kapłaństwa było dla młodego Stefana szczytowym zaakceptowaniem Boga-Stwórcy, przynoszącego zbawienie wszystkim ludziom. Jak wielokrotnie akcentował, kapłaństwo osadzone jest na trynitarnej teologii, nakierowanej na posługę Ludowi Bożemu na wzór Maryi. Kapłan rozwija się w postawie służebności, poczucia odpowiedzialności, uczciwości, a przede wszystkim w posłuszeństwie. Bez tego osadzenia nie ma mowy o powodzeniu całej misji kapłańskiej. I chociaż kapłaństwo jest wieczne, to jednak powierzone zostaje zwykłym, przemijającym osobom, przeżywającym wszystkie ludzkie radości i smutki z heroizmem i goryczą porażek. Dlatego w żadnym wypadku nie jest przywilejem osobistym, oderwanym od skonkretyzowanych potrzeb i koniecznych do wypełnienia zadań – dzieje się zawsze w Kościele. Dla wszystkich więc poświęcił się przyszły prymas: przez studia, przez ustawiczne zgłębianie i rozważanie wielkich spraw świata i Kościoła. To bardzo było potrzebne i użyteczne w czasie 34 lat posługiwania biskupiego. A potrzeba było niemało tych zasobów, by rozmawiać z pierwszymi sekretarzami partii, prezydentami, ludźmi polityki, zwykłymi przechodniami, nawet powiedzieć zdecydowane „Non possumus”, gdy łamane były prawa wierzących. Podejmował ryzyko, by móc obfitować w rozwijaniu szerokiej panoramy potrzeb i możliwości Kościoła w braterskich spotkaniach z papieżami, biskupami własnej Ojczyzny i w świecie – z udziałem w II Soborze Watykańskim II włącznie.

Błogosławiony Prymas miał świadomość powagi i znaczenia swego urzędu oraz zakresu posługi – zawsze w rozumieniu służby narodowi i Kościołowi. To co było najcenniejsze, to cyzelowane przez przeszło trzy dziesięciolecia pasterskiego wysiłku zrozumienie i przybliżenie narodowi prawdy, że istnieje naturalna więź między tymi płaszczyznami, w jakich wypowiada się człowiek, jego dusza, jego sposób myślenia i traktowania wszelkich rozumnych działań. Udawało mu się to, bo był niewzruszonym patriotą. Posądzany o nacjonalizm, o nierozumienie wyzwań czasu – jednak potrafił pokazać, co to miłość Ojczyzny, co to pamięć historii, co to zdrowy duch Narodu, który nie może dać się zniewolić doraźnym ideologiom. Gdy porównujemy argumenty stojących naprzeciw siebie z jednej strony kardynała Stefana, z drugiej zaś ideologów nowego porządku, wówczas zauważamy, jak żenująco różnicował się poziom przytaczanych przez tych drugich racji, czerpanych z historii i nauki o człowieku. To wyniosło go na szczyty odpowiedzialności za własny kraj i naród, za wyczucie racji stanu nie tylko w kwestii Ziem Zachodnich i Północnych, i to aż do szczytów heroizmu w okresie uwięzienia. Szlachetność jego służby Chrystusowi, przez zawierzenie wstawiennictwu dobrej Matki i Królowej, została przez Kościół Święty dostrzeżona i doceniona.

Błogosławiony Prymas Tysiąclecia otoczony był w swej posłudze wspaniałymi świetlanymi postaciami, dzięki którym można było harmonijnie rozjaśnić wysiłki, dla których natchnienie dawały moce z niebios. Wszyscy jesteśmy zgodni, że do nich należała też beatyfikowana razem z Nim M. Róża Czacka. Obdarowana innymi charyzmatami, powołana do odmiennych form apostolskiej aktywności – a jednak w obojgu spotkała się Boża Opatrzność, ukazująca nieograniczoną wręcz możliwość poszerzania i umacniania Królestwa Bożego. Bóg prowadził Różę Czacką aż do świętości zdecydowanie zawiłymi drogami. Była przedstawicielką wcześniejszego pokolenia, starszą od przyszłego kardynała i prymasa o 25 lat, arystokratka, czerpiąca z doświadczeń innego zakątka Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Otrzymała staranne wykształcenie, miała też wielkie tęsknoty służenia bliźnim. Bóg doświadczył ją utratą wzroku w wieku 22 lat, ale podjął z nią dialog, by mimo wszystko nie zamknęła się w bólu i rozważaniu tylko własnego krzyża. O ile prymas Stefan Wyszyński niósł na barkach zadania obrony gwarancji obecności i podmiotowości Kościoła w państwie, które stało się nieżyczliwym mu czynnikiem, to Matka Róża pokazała, co to znaczy, mimo tak dotkliwego kalectwa, jakie w sobie nosiła, podjąć wewnętrzny impuls, przekonujący o nadprzyrodzonym tchnieniu w podejmowanych przez Kościół zadaniach dla bliźnich. Znamy dziś jej nieogarnione do końca dzieło w postaci założonego Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi i Zakładu w podwarszawskich Laskach, oraz wielu wspaniałomyślnych inicjatyw szkolnych dla podniesienia osób, borykających się z kalectwem wzroku, wśród nich powołanie Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża. Zrozumiała, że będzie mogła bardziej skutecznie oddziaływać w zorganizowanej strukturze zgromadzenia zakonnego, które dzięki Bożej Opatrzności od przeszło stu lat przynosi błogosławione owoce, o których z miłością głośno mówi się w kraju i w poza jego granicami.

Siostry i Bracia!

Obie te święte postacie dobrze się rozumiały, ubogacały się duchowymi skarbami – dlatego tyle dobra wyrosło z ich żarliwej wiary. Z tej obfitości czerpiemy wszyscy. A moment ich beatyfikacji w jednym terminie zastał już nasze pokolenia dobrze wyposażone w niezbędne świadectwa, z jakich możemy korzystać i układać nasze przekonania, odnoszące się do odczuwania przez nas ich komplementarnej misji w Ojczyźnie i Kościele, także na płaszczyźnie Kościoła Powszechnego. Wdzięczni jesteśmy dobremu Bogu za natchnienia, by dzieło wiary i życia tych wspaniałych postaci trwało z pożytkiem w Kościele Świętym. Bo jeżeli Kościół ogłasza kogoś błogosławionym czy świętym – to dla wyraźnego wskazania: tyle dobra z tego płynie dla wzrastania w wierze i pomnażaniu dobra.

Dziękując za wyniesienie tych wspaniałych przedstawicieli naszego Narodu do chwały ołtarza, niezmiennie pytamy, skąd brał siły kardynał Stefan, by się nie zrazić postawą wrogów, by dla „świętego spokoju” nie zamknąć się w prywatnej kaplicy i tylko tak prowadzić nawet najgłębsze refleksje o egzystencjalnych potrzebach każdego mieszkańca umiłowanej Ojczyzny? Skąd czerpała Matka Róża moc, by nie zrezygnować z żywotnych możliwości dawania świadectwa o miłości bliźniego, na wzór Syna Bożego, który pierwszy nas umiłował, zanim dostrzegliśmy Go umierającego na krzyżu dla naszego zbawienia? My wiemy: ich moce ducha wyrastały z postawy zaufania do Bożego zapewnienia, które usłyszał św. Paweł, o czym zapewnił mieszkańców Koryntu: „Trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz Pan mi powiedział: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor,12,8-9). Czy pozwalamy, by i w nas powtarzała się ta sama sytuacja i otrzymana odpowiedź: „Wystarczy ci mojej łaski”?. Czegóż więcej wypatrujemy?

Oboje błogosławieni, za których Bogu i Kościołowi dziękujemy, pozostawili nam program życia nie tylko na lata spokojne, ale nade wszystko na trudne czasy. Nie usprawiedliwiajmy się, że ich czasy i potrzeby były inne. Zawsze, od wieków, człowiekowi potrzeba akceptacji i miłości. Przed nami byli ci, którzy to zrozumieli. Im zawierzajmy nasze rozterki. Dla wspólnego dobra. I prośmy pokornie: niech się tak stanie. Amen.

Bp Jan Kopiec